Lepiej włącz sobie porno.
Nie pamiętam kto i kiedy powiedział mi, że „Don Jon” to
całkiem niezła komedia. Trochę się pośmiać można i wyluzować. Niech go szlag
cholera. Bo „Don Jon” to najgorszy film jaki ostatnio oglądałem.
W zasadzie nie wiem, dlaczego nie wyłączyłem tego filmu po pierwszych trzydziestu minutach. A kiedy się skończył pomyślałem sobie Nie no, serio? Bo trudno mi było uwierzyć w to co akurat obejrzałem. Zmarnowane prawie dwie godziny. Cholera, a mogłem to wyłączyć, teraz żałuję. Bo niby o czym to jest?
W zasadzie nie wiem, dlaczego nie wyłączyłem tego filmu po pierwszych trzydziestu minutach. A kiedy się skończył pomyślałem sobie Nie no, serio? Bo trudno mi było uwierzyć w to co akurat obejrzałem. Zmarnowane prawie dwie godziny. Cholera, a mogłem to wyłączyć, teraz żałuję. Bo niby o czym to jest?
***
SPOILER***
Jon (Joseph
Gordon-Levitt) co weekend chodzi na imprezę, wyrywa tam panienkę, z
panną do domu, do łóżka. Później kiedy ona usypia – siup, obejrzeć sobie porno,
od którego główny bohater jest uzależniony. Później ruszyć parę razy ręką i
wrócić do łóżka spać. Z rana do samochodu, w którym Jon wyzywa wszystkich innych
uczestników ruchu drogowego, w drodze na obiadek u rodziców. Następnie do kościoła.
Wyspowiadać się ze stosunków pozamałżeńskich i
stosunków z własną ręką, więcej grzechów nie pamiętać. Później Jonowi
pozostaje tylko siłownia i znów można
iść zaliczyć. Imprezę czy panienkę. Bez różnicy. A najlepiej jedno i drugie.
Oczywiście wszystko to do czasu spotkania tej jedynej (w tej roli Scarlett Johansson).
Miłość wywraca życie głównego bohatera do góry nogami. Kobieta robi z faceta
pantofla, koniec z podrywaniem dziewczyn i wypadami z kumplami. Na dodatek nowa
miłość zakazuje oglądania pornosów. A później Barbara odkrywa, że Jon dalej
ogląda porno, więc odchodzi. Główny bohater poznaje Ester (Julianne Moore),
kobietę po przejściach, która udowadnia mu, że seks jednak jest lepszy niż
samogwałt. I żyli długo i szczęśliwie.
***KONIEC
SPOILERA***
Co autor miał na myśli? Chciał stworzyć komedie romantyczną dla faceta? Niemożliwe. Faceci nie lubią komedii romantycznych. Nawet takich dla facetów (jeśli takie w ogóle są). Może miała powstać zboczona komedia w stylu „American Pie”? Nie wyszło. Bo Amerykańskie Ciastko, było momentami tak głupie, że aż zabawne, a „Don Jon” – nie. Spróbuje ten film ugryźć trochę bardziej metaforycznie.
Metaforyczne ujęcie stereotypowego macho? Nie śmieszne, mało metaforyczne, oklepane, bez sensu. To
może tutaj chodziło o uzależnienie od porno? Znów mało zabawne, płytkie,
nijakie podejście do tematu. Nie zrażam się, próbuje dalej… Taka alegoria
związków? Kiedy trafia się na niewłaściwą kobietę (mężczyznę?), człowiek
przestaje być sobą. I dopiero
odpowiednia dla nas osoba może dać nam szczęście. Chyba najprawdopodobniej o to
chodziło. Jednak nie wyszło. To już było, nikt ameryki nie odkrył. Próba pokazania oklepanego tematu w
niestandardowy sposób. Niby innowacyjnie, bo z dużą ilością przekleństw,
masturbacji i pornoli? Chwila… To już się zdarzało w przygłupich amerykańskich komediach.
Często.
Teraz już krótko, bo szkoda czasu. Fabuła: oklepana, nudna, nie. Zdjęcia: Nie. Nie może być majstersztyku wizualnego z taką fabułą. Muzyka: Nie. Gra aktorska: Scarlett Johansson zwykle seksowna, tutaj irytująca, wulgarna, pusta. Ja rozumiem aktorskie wyzwania, ale jednak nie. Joseph Gordon-Levitt jako Jon – tak. Bo gra aktorska pasuje do kreacji całej postaci jak ulał. Jako reżyser – nie.
Podsumowując: Nie rozumiem tego filmu. „Melancholii” Larsa von Triera też nie rozumiałem do końca. Tyle
tylko, że nie rozumiałem jej z przyjemnością. Wyłapując przepiękne kadry i
słuchając dobrej ścieżki dźwiękowej zatapiałem się w obrazie von Triera.
Porównuje te dwa filmy tylko dlatego, że oba są dla mnie w pewnym sensie niezrozumiałe.
Jednak „Don Jon” moim zdaniem to pomyłka. I nawet trudno się przy nim
odmóżdżyć z przyjemnością.
Sowa mówi: NIE.
0 komentarze