Na pewno nie chciałbyś znaleźć się w miejscu gdzie możesz
stracić życie. Tam gdzie kule świszczą i biją odłamkami. Tam, gdzie wybuchająca
bomba po raz kolejny odbiera Ci życiodajny tlen z płuc, a eksplozja powoduje
krwawienie z uszu. Śmierć nigdy nie jest taka piękna jak na filmach.
Jednak Krzysztof Miller, fotoreporter, w takich sytuacjach
znajdował się nie raz. Kiedy zdrowy rozsądek podpowiada, żeby spieprzać tam
gdzie pieprz rośnie- on powtarzał sobie „Miller,
a chuj!” i wychylał się, z i tak nie gwarantującej bezpieczeństwa kryjówki, i raz po
raz naciskał spust migawki. Tylko po to, żeby pokazać prawdziwe oblicza
najróżniejszych konfliktów na całym świecie. Opowiedzieć historię ludzi którzy
walczyli i ginęli. „13 wojen i jedna” to jego świadectwo, opowieść o tym co
widział i przeżył. I o tym, czego nie przeżyli inni. Prawdziwa, bez śmierci na
niby.
„13 wojen i jedna” to pozycja na którą polowałem odkąd tylko
się ukazała. Dwie wizyty w empiku spełzły na niczym. W końcu- zapomniałem o tej
książce. Do czasu, kiedy przy zupełnie innej okazji odwiedziłem jedna z
księgarni. Pierwsze co ukazało się moim oczom tuż po przekroczeniu progu ksiązkowego przybytku- to właśnie książka Millera. Kiedy płaciłem, okazało się, że to ostatni egzemplarz jaki został.
Przypadek? Nie sądzę. Zbliżały się święta. Dużo wolnego czasu. Cudownie. Krótka. pomyślałem. Łyknę w maksymalnie dwa wieczory. I tutaj niespodzianka.
Nie łyknąłem w dwa wieczory. Tej książki nie można tak
czytać. Trzeba usiąść, ważyć każde zdanie. Przygasić światło, wyłączyć muzykę.
Zajęło mi to prawie tydzień. Narracja momentami chaotyczna, szybka- tak jak
sytuacje w których znalazł się Miller. By za chwilę wszystko zwolniło, czas na przerwę, drinka i jointa. Trzeba się pilnować, żeby nie pogubić się w szczegółach, w przeskokach myślowych, anegdotach. Nie jest to
mistrzostwo kunsztu literackiego. Nie miało być. Jest ciężko, tak jak na
wojnie. Ale warto przebrnąć, przetrwać. Nie raz na karku pojawia się dreszcz, obrazy rodzące się w głowie wydają się tak nierealne. A jednak są prawdziwe. Uwiecznione na fotografiach, opisane w książce.
Kiedy przetrwałem te 345 stron doszedłem do przerażającego wniosku. Nie ważne o co toczy się wojna, zupełnie nie liczy się kto ją rozpętał i gdzie. Kiedy wybuchają bomby to cywile muszą jakoś przetrwać, dalej żyć. Na wojnie bogacą się tylko bogaci, a umierają wszyscy.
Książka zdecydowanie męska. Nie na poprawę humoru, nie na
deszczowy i beznadziejny dzień. Jednak obowiązkowa. Dla pasjonatów fotografii, dziennikarzy. Swoją drogą- dla każdego kto ma problem z docenienia aktualnego stanu posiadania. Wojna to nie
plastikowe żołnierzyki. To autentyczny ból, prawdziwa śmierć i trauma. Bez
teatrzyku z telewizji. Taką wojnę odnajdziemy w „13 wojnach…”. I dowiemy się kim trzeba się stać, żeby śmierć
pokazać taką, jaką jest.
OCENA: Mocne 4.0
OCENA: Mocne 4.0
0 komentarze